Jakoś nigdy nie byłem fanem gry na podstawie, której powstał ten film. Zawsze wolałem sobie luknąć na czyjąś grę niż samemu zagłębiać się w jej świat, dzięki czemu miałem okazję zobaczyć co bardziej spektakularne akcje – choćby słynne zwalnianie czasu podczas którego Max wyczyniał karkołomne ewolucje. Wolałem innego typu gry, żadne fpp, czy jakieś inne akcyjniaki z fabułą i strzelanki bawiły mnie bawiły mnie tylko przez chwilę, nie na tyle by dać się wciągnąć. Pojawił się film fabularny, o którym małe co nieco słyszałem, toteż skusiłem się na seans. Skonfrontowałem to co pamiętałem z gierki (niewiele poza wyżej wymienionymi „wolnymi”) z tym co twórcy filmowi przetworzyli na celuloidową taśmę. Nie spodziewałem się niczego dobrego i nie zawiodłem się.
Obsada Filmu: Max Payne
Reżyseria: John Moore (V)
Scenariusz: Shawn Ryan, Beau Thorne
Zdjęcia: Jonathan Sela
Muzyka: Marco Beltrami (I)
Scenografia: Daniel T. Dorrance, Andrew M. Stearn, Carolyn 'Cal’ Loucks
Producent: Scott Faye, Julie Yorn
Gatunek: Akcja, Kryminał, Dramat
Produkcja: USA
Dystrybucja: Imperial Cinepix
Studio: Dune Entertainment
Na podstawie: gry komputerowej
Recenzja Filmu: Max Payne
Żona i dziecko Maxa zostają zamordowane przez naćpanych typów. Payne stara się dotrzeć do morderców. Dawny partner Alex odnajduje nowe dowody związane z zabójstwem, lecz tuż przed przekazaniem ich ginie. Max i jego zemsta zatacza coraz szersze koło, a swą misję rozpoczyna od klubu Ragna Rock (ło ho, ho cóż za dyskretna dygresja), gdzie rozprowadzają nowy, dziwny narkotyk Valkyrie.
Bardzo dużo tutaj badziewia, skrótów fabularnych, chwytów poniżej pasa, ułatwień scenariuszowych rodem z telenowel gdzie wszystko jest możliwe w imię dalszego potoczenia wątków przez kolejne odcinki. Jakoś inaczej widziałem w grze całokształt, nie wspominając już o fizjonomii Maxa. Bajery typu, iż samotny facet, były glina włazi sobie gdzie chce na posterunku, a potem bez wysiłku znika zabierając tajne przez poufne akta to nie największa kicha. Doborowy oddział policajów daje ciała mając ubezwłasnowolnić jednego typa? Przecież to nie był żaden „Rambo”, ani „Comando”. Do tego chyba Mark Wahlberg wklepał kod na niekończącą się amunicję podczas strzelaniny w biurze. Wszyscy (znaczy się ci co chcą) docierają do informacji jakich im potrzeba w tempie iście ekspresowym. Chwila rozmowy z kimkolwiek posuwa do przodu śledztwa. Totalnym kosmosem była wizyta u tatuażysty, który nawet nie pociągnięty za język zaczyna nawijkę o mitologii nordyckiej. Tak chętnego przesłuchiwanego nie widziałem od czasów Kojaka. Ale ów twórca tatuaży miał bardzo ciekawą i głęboką barwę głosu – facet powinien skumać się z jakimś zespołem rockowym lub metalowym. Jedynie na efekty nie ma co narzekać, gdyż tutaj wykonano całą robotę jaka powinna zostać wykonana. Strzały i wybuchy wyglądają efektownie, a kilkukrotne wprowadzenie zwolnienia czasu, znanego i zwanego po „Matrixie” bullet-timem to odrobinka radości jaką daje ten film. Jedynie strona wizualna stoi na sensownym poziomie, dzięki czemu widz zostaje przytrzymany przed ekranem do końca seansu.
Wszystko potraktowane po macoszemu by jak najszybciej pokazać trochę łubudu. Max błąka się bez ładu i składu, co nie ma żadnego związku z fabułą. Pojawia się w trzech na krzyż ważnych dla akcji lokacjach. Odgrywający głównego bohatera Mark Wahlberg wygląda jakby kopnięto go w krocze i tym wzmocnionym argumentem nakazano mówić jak najmniej. Uhahałem się podczas jakże przejmującej gry aktorskiej w wykonaniu Mili Kunis, która straszliwie przeżywała śmierć siostry. Znaczy się tak dobrze zagrała, iż w ogóle nie dało się po niej poznać, że przytrafiła się jej takowa okropność, strata bliskiej osoby. Pojawia się też Olga Kurylenko, którą coraz częściej widzimy na ekranach, jednak jak do tej pory poza zgrabnym ciałkiem nie zaprezentowała nic.
A mogła być z tego ciekawa opowiastka o twardzielu i jego zemście, a trafiła się maszkara jakich wiele. Kolejny nic nie znaczący badziew, który nie niesie ze sobą nawet tak charakterystycznej dla sensownych filmów akcji – miodności, bo przecież o nic głębszego nie ma co podejrzewać dzieła z tego gatunku. „Max Payne” podzielił los innych ekranizacji gier komputerowych, czyli spadł nisko. Jednak nie sięgnął dna, które wypełnione jest kasztanami boskiego Uwe. Jeśli byłeś maniakiem tej gierki, jeśli masz półtorej godziny wolnego czasu to lepiej zainstaluj sobie i pograj na kompie, bo seans filmowy to będzie zmarnowany czas. A Max Payne przewraca się na ekranie komputera ze złości widząc co za padakę zrobiono w jego imieniu.
Gdzie obejrzeć film: Max Payne
Obecnie film Max Payne można obejrzeć za pośrednictwem płatnych platform VOD.