28-letnia Katarzyna przeglądała ostatnio poranne przypomnienia w swoim telefonie: „wstawaj z wyra”, „dosyć spania!”, „rusz się wreszcie”. Na zmęczonej, ładnej twarzy pojawił się grymas. Zawinęła się w kołdrę po szyję. Dobrze, że chociaż poszewkę kupiła zieloną w motyle. Czerwone, niebieskie, żółte.
W lustrze
Katarzyna wstaje o 6:30. Pół godziny spędza w łazience – ubiera wcześniej wyprasowane jeansy i koszulkę, narzuca długi zielony kardigan, myje zęby, podkreśla oko kredką, spina włosy w dziewczęcy kucyk. Popędza ją mąż gotowy do wyjścia, w łóżeczku śpi córka, na klatce schodowej słychać kroki opiekunki. Godzinę później Katarzyna siedzi w pracy – bite 8 godzin liczy, przelicza, podlicza, czując na karku oddech szefa, który wyciska z niej ile może – bo Katarzyna daje się wyciskać. Wyczerpana wraca do domu, bawi się z córką na pół gwizdka, w tym samym czasie pierze, sprząta, gotuje, prasuje, potem kąpie czteroletniego piegusa, układa go do snu, zasypia razem z nim w za małym dla niej łóżeczku. Około północy budzi się, przechodzi do swojego łóżka, w którym chrapie mąż, następny dzień wygląda tak samo, a ona płynie przez rzekę smutnych godzin jak przez Styks. Ze swoją goryczą pozostaje sama – koleżanki się „pokończyły” ,skończył się również seks – po prostu nie ma go. Jej życie spinają trzy słowa: trzeba, musisz, powinnaś.
W tym samym czasie, o 6:30 Ola, rówieśniczka Katarzyny, odczytuje poranne przypomnienie: „Dzień dobry, pora zacząć dzień!”. Idzie do łazienki, ubiera krótką sukienkę, odsłaniającą jej zgrabne nogi. Mąż zna jej poranne rytuały i zamiast stać w przedpokoju i zrzędzić, skupia się na oglądaniu porannych wiadomości. Ola raz w miesiącu wychodzi na „duże wyjście” z przyjaciółkami, szaleje do rana, popijając ulubione drinki, cały parkiet należy do niej. Rano wraca taksówką szczęśliwa i bez wyrzutów sumienia, zachodzi do córki na buziaka, potem przytula się do męża i zasypia. Wstaje co prawda na lekkim kacu, żałuje, że takie wypady zdarzają się rzadko, ale docenia to, że są. W dobrym nastroju zajmie się córką – pójdą nakarmić kaczki, kupią lody, a potem ulepią babki w piaskownicy. Wieczorem, gdy dziecko pójdzie spać, będzie kochać się z mężem, odprężona, z błyskiem w oku. Będzie cieszyć się z czasu, który sobie dała. Tyle, że zanim go sobie dała, przerobiła ten sam scenariusz co Katarzyna, a nawet bardziej ponury – przeszła nerwicę lękową i wygrała z nią. Teraz jest pewna, że nigdy nie będzie siebie traktować tak podle. Tak paskudnie jak Katarzyna. Postanowiła, że będzie dla siebie dobra, a nawet najlepsza na świecie. Wreszcie dotarło do niej, że Anthony de Mello ma rację – życie swoim życiem nie jest egoizmem. Słowa „trzeba”, „musisz”, „powinnaś” zastąpiła słowem „możesz”.
Jak się nauczyć egoizmu?
Zacznijmy od tego, dlaczego istnieją jednostki, które egoizmu muszą się „uczyć”, a nie jest on ich cechą naturalną, wynikającą z dbałości o satysfakcjonujące trwanie i przetrwanie w ogóle. Nie bójmy się stwierdzenia, że dziś egoizm nie kojarzy się z troską o dobro i interes własny – pierwotne znaczenie tego słowa zostało zniekształcone – obecnie cecha jest utożsamiana z samozachwytem, samouwielbieniem, pychą i próżnością – bliżej jej do narcyzmu niż do pierwotnego pojęcia związanego z łacińskim „ego”. Mamy więc problem, bo jak podkreślają psycholodzy i psychiatrzy – aby móc kochać innych i zauważać ich potrzeby, trzeba zacząć od siebie i dostrzec pragnienia i potrzeby własne. Idąc dalej, należałoby stwierdzić, że egoistyczne zachowania warunkują stabilny i bezpieczny byt jednostki i jednocześnie wszystkich osób, wśród których ta jednostka funkcjonuje.
Z natury jesteśmy egoistami?
Richard Dawkins, brytyjski biolog i autor książek „Samolubny gen” i „Bóg urojony”, rozważa zachowania jednostki względem swojego gatunku i innych gatunków, które żyją z nim i wokół niego. Badacz stawia tezę, że „z urodzenia” jesteśmy egoistami – sterują nami samolubne geny warunkujące nasze egoistyczne zachowania, a altruizm i hojność to cechy, których musimy się nauczyć. Nie zmienia to jednak faktu, podkreśla Dawkins, że w pewnych sytuacjach najlepszą drogą do osiągnięcia własnych egoistycznych celów jest praktykowanie ograniczonej formy altruizmu na poziomie osobniczym. Biolog zaznacza, że w zdaniu tym słowa „w pewnych” i „ograniczonej” są bardzo ważne. Obojętnie bowiem, jak bardzo chcielibyśmy, by było inaczej, miłość powszechna i dobro gatunku jako całości są pojęciami, które po prostu nie mają ewolucyjnego sensu. Dawkins podaje liczne przykłady ze świata zwierząt, uwiarygadniające teorię w praktyce.Opisuje m.in. zachowania pingwinów uchodzących za zwierzęta zgodne, wierne i oddane stadu. Wielokrotnie obserwowano zachowania tych ptaków stojących nad brzegiem – pingwiny bały się wskoczyć do wody w celu znalezienia pożywienia, ze względu na możliwość ataku foki. Czekały, aż jeden osobnik wskoczy do wody – jeśli nie wróci, będzie to znak, że został okaleczony lub pożarty przez drapieżnika. Gdy żaden z przedstawicieli gatunku długo nie decydował się na ryzykowny skok, pingwiny, które stały dalej, starały się wepchnąć do wody te stojące bliżej brzegu.